piątek, 20 lutego 2015

ko mak zmiana miejsca zamieszkania

"thay way" ...dziś to mi się nawet spodobało. przyszedł czas zapłaty za pierwszy nocleg (za cały pierwszy pobyt na ko mak) ... na rachunku nie widniał żaden z moich 4 drinków i żadne z dwóch śniadań, zapytałam bardzo nieśmiało czy jest pewien że to cały rachunek .... stwierdził że tak, no przecież nie będę się kłócić z właścicielem, gdzie ja, mały robaczek, na pewno właściciel ma rację .... ( i nie, mój pobyt nie miał śniadań ani drinków gratis) ..... zapytali mnie gdzie się wybieram, podałam nazwę miejsca, zadzwonili do nich i powiedzieli że ich Gość tu czeka, - transport gratis :)
mogłam się zameldować dwie godziny wcześniej. zaprowadzili mnie do domku, tym razem z klimą.







plażę jest prawie piaszczysta.



nie znam jeszcze swoim nowych koleżanek i kolegów z domku .....chyba wszystkie sa niesmiałe .... ale za to mam dwóch kolegów poza domkiem.
po zameldowaniu poszłam na spacer ...tak poznałam pierwszego kolegę, właściwie kolezanką. niedaleko miejsca gdzie mieszkam jest molo - na które zresztą zawedrowałam dwa dni temu będą na krótkim 10 kilometrowym spacerku w "inną część wyspy".
wracam. widoki cudne.







i mniej cudne. no mówię że natura jest piękna a ludzie do debile ... 



nagle widzę sforę psów biegnących w moją stronę, myślę sobie zagryzą mnie, zdechnę tutaj i ryby mnie będą żarły .... dobrze że przynajmniej ktoś przez chwilę będzie miał jakiś pożytek, aczkolwiek .... mogłyby się potruć, mieć zatwardzenia, niestrawności ...o czym to ja ? aha ....sfora psów ... biegnie ... ja się przestraszyłam ...serio , nie posrałam się ani nic ... jednak ... no bałam się chwilowo ... od razu przypomniałam sobie ten wypadek w styczniu z jakaś kobietą która w obronie swojego dziecka dała się pogryźć przez psy ... jakoś odciągnęła ich uwagę od malucha i sama została dotkliwie pogryziona ... od razu przypomniałam sobie co robić, nie ruszać się, udawać że się ich nie widzi ? że ja jestem niewidzialna ? że mnie nie ma ? że umarłam ? .... psy biegną, bestie się zbliżają .... dookoła mnie drzewka ale wolałam się nie ruszać, pomyślałam sobie, rusze się, zacznę biegnąć ... to sie na mnie rzuca odgryzą mi nos, dupę i całą resztę co wystaje .... może też będa miały niestrawność ... albo zatwardzenie jak te ryby ... które mają jeść moje szczątki .... dobra ... oto kto do mnie dobiegł ... .



























specjalnie sporo enterów abyście poczuli chwile GROZY :)





 matka ze szczeniakami. stwierdziła może że przy mnie jest bezpiecznie ? pewnie ustaliła ze swoimi szczeniakami że jak się będę nieodpowiednio zachowywać to mnie zagryzą, odgryza co wystaje ....  ... potem to zatwardzenie i niestrawność ...znacie ta  bajkę ? ;)




a tak powaznie ... piękny widok ... jedna maluszka (sprawdziłam że nie ma fiucika) stwierdziła że koło mnie zostaje bo jestem strasznie fajna (pewnie jest chora psychicznie)





pobawiłyśmy się trochę, potem wzięłam Ją na ręce i razem szukałyśmy jej mamy i reszty rodzeństwa ... które bawiło się całkiem niedaleko ...

potem stwierdziłam że nabieram sobie muszelek na pamiątke. wybierałam większość ciemnych, szarych, granatowych, czarnych (serio?)



i w ten sposób poznałam drugiego kolegę który odważył się ujawnić dopiero w domku.



z tym kolega się nie bawiliśmy ... zbyt długo ani namiętnie, odstawiłam go "do domu na plażę"

miejsce fajne. w kawiarni ceny jak na ulicach z "garkuchni" i żarcie takie samo - dobre, swojskie, tajksie, nie sztuczne, nie restauracyjne. mam zamiaru tu jeść, spać i opalać się przez kolejne trzy dni.
potem za 700 baht płynę do Bangkoku. mam już kupiony bilet. trasa - 6 godzin, czyli mniej więcej tyle samo co autobusem tylko nie muszę taszczyć plecaka, oganiać się od tuk tuków, szukać autobusów i czuć śmierdzących nóg Tajów.

2 komentarze: